Taki piekny, zimowy, sloneczy dzien na tym naszym zadupiu w Szwajcarii. Slonko swieci, sniezek bialy, szlalalalala. Stwierdzilam, ze szkoda takiej powalajacej bogoty marnowac, wiec stwierdzilam, ze wybiore sie z Tockiem w teren czy tez trening w plenerze. Taka tam odskocznia od nudnej krytej. Chwycilam wiec za marchewke i pomaszerowalam po ogra na wybieg.
Stal sobie zadowolony z zycia, z ryjem calym w sniegu. Slooodziak nie ma co. Rzucil sie na marchewke jakby nie jadl przez tydzien, zalozylam kantar i zaprowadzilam do stajni, gdzie oplukalam mu kopyta z mokrej ziemi. Przywiazalam w stanowisku, sciagnelam dere i zaczelam czyscic. Jako iz mial derke to nie byl brudny.
Zalozylam ochraniacze i kaloszki osiodlalam szybko, sobie kask na czerep i wdrapalam sie na jego zacny gdzbiet. i ruszylismy w swiat. Krzyknelam jeszcze Majestic ktora na hali meczyla Brisingr'a ze jadym sie powozic na wies.
Kary szedl rozluzniony na luznej wodzy rozgladajac sie z zaciekawieniem na wszystkie strony. Wyjechalismy tylnym wyjazem, droga ktora prowadzila do naszego lasu. Dojechalismy do lasu i zatrzymalam sie, zeby podciagnac popreg. Wzielam na delikatny kontakt, pozamykalam go delikatnie w lydkach i sciagnelam glowe do dolu. Byl luzny, miekki w pysku jak to Tortillas. Wyginalam go delikatnie raz na prawo raz na lewo. Scisnelam lydkami i zaklusowalismy. Dreptal sobie rozluzniony od czasu do czasu kierujac ucho w kierunku z ktorego dobiegaly dziwne odglosy. Przez pare chwil byl wygiety w prawo a nastepnie w lewo, na koniec zas staralam sie, zeby byl prosty. Potem krotkie zmiany tempa. Szybko reagowal na moje pomoce i od razu zwalnial gdy go o to prosilam. Poklepalam go zadowolona i zrobilam jeszcze z 5 takich zmian. Dotarlismy do lesnego "skrzyzowania" gdzie bylo sporo miejsca wiec zaczelam krecic wolty dbajac by byl wygiety calym swoim cialem do srodka. Zrobilam dwie wolty w prawo i zmienilam kierunek po jakiejs ciasnej wolcie na lewo. Totilas jak to Totilas, stary wyga bezproblemowo sie wyginal, zostajac przy tym mega przepuszczalnym. Poklepalam go i ruszylismy dalej klusem, droga prowadzaca do jakiegos tam jeziorka wokol ktorego jest fajna droga po ktorej sie mozna wozic (teoretycznie to jakis park i raz nas pogonili, sa laweczki NO ALE GDZIE W ZIME KTOS TAM PRZYLEZIE). Gdy poczulam ze Tociek jest juz calkowicie rozgrzany zagalopowalam na lewa noge, utrzymujac go w niskim ustawieniu. Szedl równiutko, rozluzniony i pchal sie zadem. Wygielam do delikatnie w lewo. Dojechalismy do malej gorki wiec wjechalismy na nia polsiadem, na zjezdzie przeszlam do klusa a nastepnie zagalopowalam na druga noge. Kary bezproblemowo sie wyginal nadal byl rozluzniony i skupiony na tym czego od niego chce.
Dotarlismy do miejsca na pikniki grillowanie czy jakies inne pierdoly gdzie znow bylo sporo miejsca to wjechali my na wolte. Skrocilam troche wodze i konia oraz pilnowalam bardziej zadu. Automatycznie podniosl sie przodem i obnizyl zadem. Byl lekki na reku i mialam go w tak zwanych "dwóch paluszkach" pokrecilismy sie troche na prawa reke i zrobilam przejscie do stepa. Zmienilam kierunek i zagalopowalam na lewo. Dobrze wygiety, podstawiony cud miod i malina. Przeszlam wiec do stepa i dalam mu troche odsapnac. Ruszylismy powolnym stepem w strone jeziorka-bajorka. Gdy juz na horyzoncie pojawila sie jasna tafla jeziora, zebralam go i zagalopowalam na prawa noge. Lekki na reku, biorac pod uwage fakt ze byl na podwojnie lamanym wedzidle. Wyjechalam na droge i zaczelam od skracania go, do momentu w ktorym prawie galopowal w miejcu na zadzie, potem odpuszczalam, pare fouli kontrolowanym galopem i dodanie na 6, potem znow stopniowo go skracalam. Poklepalam go zadowolona i jechalismy dalej galopem roboczym. Wzielam na mocniejszy kontakt i zaczelam robic zmiany co 4, skracajac go mocno miedzy zmianami, bo mial ochote zmienic tempo. Gdy w koncu zmiany byly takie jak chcialam, poklepalam go i pozwolilam wyciagnac na chwile szyje do dolu. Po chwili jednak znow go pozbieralam i przygotowalam do zmian co 3. Juz sie kontrolowal, aczkolwiek lewy zad nie ladowal pod nim tak jak prawy wiec troche bardziej przy zmianie jechalam go dosiadem, lydka pilnujac tej nieszczesnej nogi. Zaczal sie poprawiac, wiec przeszlam do stepa, zeby troche odsapnal. Poniewaz jedziorko jest spore, a droga nawet prosta, stwierdzilam, ze nie zawracac zeby pogalopowac na druga noge. Pozbieralam go wiec i przylozylam lydki do zagalopowania a z boczniej sciezki wyskoczyli jacys rowezysci no i ruma umarl. Zabral sie ze mna jakies pare metrow, ale szybko go ogarnelam, przeszlam do stepa, przyjecham przeprosiny od rowezystow i skupilam sie na tym, by go znow rozluznic i uspokoic. Po chwili odpuscil, wiec go pozbieralam i zagalopowalam na lewa reke. To samo cwiczenie co na prawa: stopniowe skracanie do galopu prawie w miejscu jak na piruet a nastepnie delikatne dodanie. Pilnowalam ambitnie tej jego lewej nogi, zeby pchala sie pod zad. Teraz przygotowalam go do zmian co dwie. Wzielam troszke mocniej na zewnetrzna wodze i zaczelam. Zmiany byly dobre, pchal sie tak samo lewa noga jak i prawa, nie spoznial dupci i bylo git. Poklepalam go zadowolona i zaczelam przygtowywac do zmian co tempo. Zrobilismy 15 zmian, kon byl prosty, zmiany obszerne i "pod górke", nie probowal myslec za mnie i wystrzeliwac do przodu, ani razu nie spoznil zadu wiec strasznie zadowolona przeszlam do stepa i zaczelam go klepac wszedzie gdzie sie dalo. Wyciagnelam cuksa z kieszeni i dalam chlopakowi, zdecydowanie wygladal na bardzo zadowolonego z siebie rumaka. Okrazylismy juz cale jezioro, pozbieralam go znow i ruszylismy klusem roboczym. Dbalam o aktywnosc jego zadu i o rytm, oraz o to by szedl rowno. Szed bardzo dobrze ustawiony, z nosem moze troszeczke poza pionem ale zdecydowanie nie trzymalam go mocno za pysk. Porobilismy pare przejsc klus-pasaz, które sa specjalnoscia pana Totilasa. Skracal sie szybko, plynnie. Pasaze byly bardzo energiczne, od zadu, zostawal lekki na reku. Po paru takich przejsciach przeszlam do przejsc pasaz-piaff. Siadal na zadzie, aktywnie pracowal i przodem i zadem, odpuscilam wodze, zeby pokazac "virtualnym" sedziom ze go nie trzymam w gorze i plynnie ruszylismy pasazem. Zadowolona ruszylam klusem anglezowanym i wyklepalam go po dupci. Zrobilismy pare metrow takim luzackim rozmemlanym klusem. Usiadlam mocniej w siodlo i go pozbieralam, ogier od razu zareagowal na moje pomoce i podstawil sie zadem. Porobilam pare trawersow na dwie strony i przeszlam do wyciagnietych. Wyciegniete ktore byly nasza pieta Achillesowa po ambitnym szlifowaniu wychodzily nam juz naprawde dobrze. Czulam ze pcha sie zadem pod siebie, przod zawsze mial efektywny. Zachowal rytm, tempo i lekkosc. Skrocilam go do klusa roboczego i wyjechalam w strone domu, gdzie porobilismy przejscia wyciagniety-pasaz. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiac jak ten kon w ciagu chwili potrafi sie skrocic. Gdy juz w koncu poczulam ze i on zaczyna byc delikatnie podmeczony i znudzony, odpuscilam wodze zeby wyciagnal sie do dolu i poklusowalam jeszcze chwile, zeby go porozciagac a nastepnie przeszlismy do stepa. Wyklepalam go zadowolona, glosno chwalilam i gdyby pewnie ktos mnie slyszal a nie widzial pomyslaby ze potrzebna mi opieka psychiatryczna (gdzie, mi? WCALE). Wrocilismy wiec do BP takim swobodnym stepikiem co zajelo nam jakies 40min i Majestic juz myslala, ze mnie porwali, ze chca wymusic sprzedaz Totilasa i juz miala dzwonic na policje.
- No niestety zyje i mam sie dobrze. - skwitowalam jej troski.
- No widze... niestety. - nie ma to jak milosc w rodzinie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz