Niedziela. Slonko
swieci, snieg wszedzie se lezy. Piekny dzien jest zas! A wiec niedziela to taki
fajny dzien na pojechanie w teren. Tak wiec tez robimy, Ja na Blissie, Majestic
na swym Amstarze, Adrianna na Ashtray Hearcie, Steve na Diarado oraz Emmelie na
Anyi, jedynej babie wsrod tylu ogrow... tyle juz jestescie w internetach,
wiecie jak to sie skonczy. Nie no ok, bez jaj, po prostu trza bedzie
kontrolowac nasze fury i tyle. Najpierw to sie wszycy wzajemnie zabijamy
(oprocz Emm, bo ona se szykuje Anke tam w budzie kobyl) bo mamy tylko 3 stanowiska no i ktos musial
szykowac konia na korytarzu stajni, tym kims okazala sie zrezygnowana Adrianna,
bo zaczelysmy sie z Majestic bic ze Stevem, ale nie, nie dla Adrianny takie
zabawy.
Szybko sie uwilenlismy wiec z szykowaniem
rumakow. Poniewaz Steve spadl przed wczoraj z Brisingr’a, jest zmuszony ubrac
komplet hanby, czyli wsciekle rozowe owijasy i czaprak i nauszniki. No i
koszulke tez mu zalatwilysmy.
- Nienawidze was. –
mruknal zrezygnowany. TRADYCJA TO TRADYCJA DROGI KOLEGO.
Wdrapalismy sie wszyscy na nasze rumaki i
jeszcze chwile czekalismy na Emm ktora po jakis 10min przywlokla sie z Anyi.
- NO ILEZ MOZNA STARA.
ODLICZE CI TO OD WYPLATY. – Majestic ta zuaaaa! Uuuuu.
No wiec wszyscy zwarci
i gotowi, konie w pelnej gotowosci, my w sumie tez ruszylismy ku wyjazdowi.
Gadalismy sobie o roznych pierdolach, o tym jak Steve pedalsko wyglada w tym
rozowym komplecie, o tym ze nasze konie sa pro, bo pro sie spisaly na Dresagio
Stud. Chlopaki i mloda dama szly sobie rozluznione, zrelaksowane z
zaciekawieniem rozgladaly sie po swiecie.
Wyjechalismy na droge asfalotwa, jechalismy
zrobionym przez nas poboczem zeby dojechac do takiej wsi, gdzie jest zjazd na
pola i potem do lasku, potem do rzeczki
i w ogole. Nagle slyszymy jedzie jakies auto z naprzeciwka. Szybko jechalo,
bardzo szybko, nie wydawalo sie, zeb zwolnil. Ej snieg jest, DLACZEGO NIE
ZWALNIAL. Newermajnd, Adrianna
niespodziewanie zerwala galaz z drzewa z boku, sypiac po calym swiecie
sniegiem, zabijajac przay tym wszystkie konie i jak gupi kierowiec przejezdzal
walnela z calej sily w samochod. No tak, nikt jeszcze nie widzial tak
agresywnej Adrianny, a zwlaszcza, ze kierowca sie wkurwil, wyszedl i zaczeli
sie na siebie wydzierac.
- NO CO PANI GLUPIA,
WIE PANI ILE TO AUTO KOSZTOWALO?
- CO MNIE TO OBCHODZI
CHUJU JEBANY TE KONIE RAZEM WZIETE SA WIECEJ WARTE NIZ TWOJE ZASRANE AUTO RAZY
DWIESCIE. – zdruzgotani gapilismy sie na nia z otwarta japa, starajac sie
rownoczesnie opanowac spanikowane konie. Adrianna, taka agresywna? Ze ona? NO CO ONI JEJ DALI NA SNIADANIE.
No, skonczylo sie na tym, ze pan powiedzial,
ze spotkaja sie w sadzie, Adrianna zas pokazala mu fucka. W sumie to wszyscy mu
pokazalismy. On nam tez. A wsiadajac do samochodu rzucil w strone Steve’a:
- PEDAL. – Steve byl
oburzony. Aha, nie mowilam, ze ubral koszulke na kurtke nie? No bo jak to, nie
bedziemy go meczyc zeby w krotkim rekawku jechal w -5º. Nie, no, nie wygladal
az tak na pedala, bardziej na debila.
Nie ma to jak sympatycznie zaczac dzien,
prawda? Ok. Adriannie odpuscilo, pan se pojechal, konie troche tez sie
uspokoily wiec ruszylismy w dalsza droge. Dojechalismy do wioski gdzie byla
jakas babcia z dzieckiem, dziecko paczalo zafascynowane na nasze kare fury.
- A dlaczego one sa
wszystkie czarne? – zapytalo zaciekawione dziecko.
- Bo sa wyslannikami
demonow z otchlani i diabel przyjezdza na nich w nocy do takich ciekawskich,
malych dzieci jak ty. – odparlam ja. Ahhh... ma sie to podejscie do dzieci nie?
Ok, dotarlismy do jakiejs andajacej sie do
uzytku drogi ktora prowadzila do lasu. Zaklusowalismy wiec gesiego. Pierwszy
Steve na podjaranym Diarado, nastepnie ja na Blissie, za mna Majestic na
Amstarze, potem Adi na Ashtray a na samym koncu Emm na Anyi, zeby jej nikt
przez przypadek nie pokryl. Blisio szedl chetnie do przodu rozluzniony i w
ogole. Ashtray ambitnie chcial odpalic wrotki, bo co chwile bylo szlycac
przeklenstwa Adi, Amstar jak to Amstar wiecznie wychillowany, Anyi tez nie
zbytnio nie przejmowala, Diarado zas co chwile umieral. O BOSH, BIALA GALAZ! O
NIE POTWOR W ROWIE! O NIE, KRZYWO POLOZONY PATYK! Tsaa... Steve mial niezly
ubaw tam z przodu. No ale Steve sie wkurzyl, pozamykal go i nie mial teraz zbyt
wielu opcji nasz pan Diarado. Dojechalismy wiec do lasu, gdzie wszedzie bylo
biaaalo. Obraz niczym z jakiejs bajki, bylo pieknie i w ogole niah niah.
Klusowalismy jakies 5min i przeszlismy do stepa. Oczywiscie zaraz wyciagnelismy
wszyscy nasze smartfony i te sprawy i focilismy otoczenie, potem czas na konska
selfie ze wszystkimi i na fejsika! Z tych rumakow co troche byly abrdziej do
przodu zeszlo powietrze i juz sie tak nie rwaly do przodu (chyba, mowa tu o
Diarado i Ashtrayu).
Podloze jak na zime
bylo przyzwoite, miekkie bez jakiejs ciapy czy innych. Adrianna wyjechala na
przod Ashtrayem, ja jechalam z Majestic z boku, Steve za nami a Emm na koncu na
niczym przejmujacej sie Anyi.
- Uwaga na glowy! –
krzyknela Adi i jeb prawie na mojej twarzy wyladowala galaz. Uj, bolaloby.
Odciagnelam wiec zeby przejechac i puscilam, tez krzyczac uwaga na glowy, ale
chyba nie wystarczajaco glosno.
- KURWA MAC, JA
PIERDOLE UMIERAM. – oj. Steve dostal w ryj.
Odworcilysmy sie
szybko i zobaczylysmy to: umierajacy Steve kladl sie na szyje Diarado trzymajac
sie za twarz, Diarado ktory byl zazenowany cala ta sytuacja zaczal skubac kore
z drzewa ktore chcialo wybic Steve’owi oko. Podniosl sie wreszcie...
- O kurwa...
- Aua...
- Oh... – zaczelysmy po
kolei.
- Dobrze, ze nie masz
dziewczyny, bo jakby cie zobaczyla, to by cie do domu nie wpuscila. –
skwitowala Majestic. – a przynajmniej ja bym nie wpuscila.
- Gwiazdy widze...
Widze swiatlo... Umieram? Czy ja umieram? Babciu... czy to ty?
- Nie debilu, to
snieg, a to ja, wez sie w garsc i jedziemy, nie ma czasu na pierdoly. – Adi jakas
dzisiaj zbyt stanowcza.
Steve sie ogarnal w
koncu a nasze rumaki zaczely sie juz konkretnie nudzic ruszylismy w dalsza
podroz. Znow ruszylismy zywym klusem. Bliss cos se probowal podskakiwac, a
Amstar co chwile probowal go skubnac w nos, Ashtray zas szedl jak torpeda i
ledwo za nim i Adrianna nadazalismy. Rajdowiec sie kuzwa znalazl za dyche. No i
dojechalismy do przeszkody, no bo, drzewo lezalo na ziemi. Adrianna zahamowala
i paczala tylko jakby to ominac. Nie, nie dalo sie, trza bylo skoczyc.
Majestic z pogarda na nia popatrzala,
zawrocila swego rumaka, zaklusowala, dojechala cwiczebnym i z palcem w dupie
pan Amstar skoczyl jakies metrowe dzefko. Braffo. Brafffo! Czas na Steve’a
ktory najechal galopem, Diarado jak zobaczyl, ze ma cos skakac, wlaczyl wrotki
i on idzie, pokonujac nieznana mu dotychczas przeszkode niczym okser 150. Emm
na Anyi tez bez problemu, no przecie mamuska Aneczki to wkkwistka, Aneczka ma
to we krwi.
- No, to ty pierwsza. –
rzucila mi Adrianna. Mile.
Zawrocilam ogra zeby
miec wieksze pole do manewru. Zagalopowalam. Bliss nie mial zielonego pojecia
jak sie zachowac ale zdecydowanie przyspieszyl tempa. Raz dwa czy i hop.
- Nie no pro. Biore
go. – skwitowala Maj.
Adrianna stwierdzila, ze jej zimno i chce
zawrocic, ale pod grozba utraty stanowiska zawrocila i najechala. Ashtray lubi
skakac. Szczegolnie przez ogrodzenia z wybiegu. Drzewo wiec nie sprawilo mu
prawie zadnego problemu. Skoczyli, Adrianna w koncu mogla otworzyc oczy i
ruszylismy dalej klusem. Zaczal padac snieg, ale tak troche, tak bajecznie sie
jeszcze zrobilo w tym lesie razy sto. A my grupka pro rajderow wozilismy sie na
naszych czempionach po lesie. Wszedzie jakies wyrobione drogi przez dzikie
zwierzaki itd.
Dojechalismy do malego strumyka. Przez ktory
trza bylo przejechac. Bliss problemow z woda nie ma, ale Amstar chyba sobie
skojarzyl z rowem na parkurze bo zrobil duze hop. Ashtray zatrzymal sie w
srodku i zaczal se grzebac noga, a Adrianna drzec sie, ze woda zimna, ze jej
zle, ze bleee. Anyi poszla za Ashtrayem, a nasz Diarado zas zaparl sie i nie,
on nie przejdzie, bo przeciez sie utopi. Musielismy wiec uzyc brutalnej metody
i ruszylysmy bez niego, Diarado oczywiscie umarlby jeszcze bardziej bez swych
towazyszy wiec szybko do nas dolaczyl. Ah te rumaki.
Dojechalismy do takiej
wielkiej polany, gdzie byla szeroka droga ktora biegla pare kilometrow caly
czas wzdluz lasu. To taki nasz prywatny tor wyscigowy. No ale zima jest, ziemia
troche zmarznieta, bez szalenstw dzis. A wiec ruszylam tym razem ja przodem. Z
jednej strony galopowal Amstar a drugiej Ashtray a za chwile dzikim pedem
przegonil nas Diarado, no tak, troche ponioslo ich, to znaczy, kto kogo
poniosl, nie? Anyi galopowala tuz za nami. Bliss szedl bardzo chetnie do przodu
i pewnie jakby mogl i bym go puscila to zatrzymalby sie gdzies tam na drugim
koncu swiata. Pozwolilismy rumakom troche zaszalec, ale po chwili stwierdzily,
ze juz nie chca szybko biegac. Zwolnily wszystkie tempa i galopowalismy sobie
spokojnie przez nozke. Pomijajac moment w ktorym wylecialo stado saren i sie z nami
zabraly, ale to szczegol. Gdy juz poczulismy, ze konie jakos tak nie rwa sie do
galopu i odpucily przeszlismy do klusa. Rozgrzane rumaki parskaly i szly
wyciagajc glowy do dolu. Dojechalismy do konca drogi i przeszlismy do stepa,
skrecajac na droge ktora prowadzila do tylnego wjazdu na BP.
Wracalismy jakies pol godziny, bez zadnych
nieszczesliwych wypadkow, Steve’a nawet chyba twarz przestala bolec, no to juz
jest sukces. Dojechalismy do domu, ogarnelismy rumaki i poszlismy se lyknac
cieplej kawy do baru, bo nie ma co troche nam sie zmarzlo. Przy okazji Steve
wywalil sie na schodach, co zafundowalo mu kolejne dwa tygodnie jazdy w
komplecie hanby.
Hipodrom Sariah powraca (nie tylko z wyścigami!),
OdpowiedzUsuńzapraszamy ;))
hipodrom-sariah.blogspot.com