Happy End.

 Zawinęłam w końcu ostatnia owijkę na transport mojego jedynego, ukoffanego Tortillasa. Poprawiłam dereczkę coby dziecku podczas podróży wygodnie było i ruszyłam w stronę ciężarówki w której już czekały jego ziomki. Z boku stała niecierpliwa Maj, nerwowo pokazując palcem na lewy nadgarstek, na którym zwykle powinien znajdywać się zegarek, ale wiecie, bida z nędzą, te wszystkie wygrane Rolexy trza było sprzedać, żeby przeżyć.
 Nie no, żartuje, te wszystkie Longinesy i Rolexy trza było sprzedać, bo Floryda sama się nie fundnie, co nie?
- ILEŻ MOŻNA ZAKŁADAĆ PIEPRZONE OWIJKI??? - krzyknęła z oburzeniem.
- CZY TY NIE ROZUMIESZ, ŻE ONE MUSZĄ BYĆ RÓWNO I W OGÓLE, BO INACZEJ ŻYĆ NIE MOGĘ??????????????????? - no, bo tak jest.
 Poirytowana wywróciła oczyma i wskoczyła za kierownice naszego BPmobila. Ja zaś wprowadziłam mojego starego dziada, przywiązałam, pozamykałam i wskoczyłam od strony pasażera. To nasza 3 tura. 2/3 naszych rumaków już na Florydzie, zostały tylko stare dziady. No i my. Celem naszej podróży jest lotnisko we Frankfurcie. Trochę daleko, bo przecież nam się stajni w jakiejś cholernej Szwajcarii zachciało.
 Oczywiście walka o soundtrack podróży, czyli nic nowego, ale w sumie co się dziwić, jeżeli chciałam słuchać ścieżki dźwiękowej z Disneyowego 'Coco', a Majestic coś bardziej dla dorosłych ludzi.
 Po 123456789 godzinach, konie w końcu odleciały, a my siedziałyśmy w samolocie do Genewy, bo BPmobil został sprzedany i z nami nie wracał. Łezka się w oku kręci, tyle wspólnych podróży, przygód, nic dziwnego, że Maj przykleiła się do opony i nie chciała puścić, ale gdy powiedziałam, ze Steve tam w Wellingtonie pewnie właśnie dobiera się do Amstarka...
- NA FLORYDĘ!!!! -  krzyknęła i sprintem pobiegła w stronę taksówki która miała nas zawieźć na lotnisko.
 W domu spakowałyśmy ostatnie rzeczy do naszych wypchanych bo brzegi walizek i poszłyśmy na spacer po naszych włościach. A w sumie to już nie naszych, bośmy to wszystko sprzedały i jutro przyjeżdża nowy właściciel, aby przejąć kontrole nad tym bajzlem, zabrać wszystkie klucze i wykopać nas na bruk.
 Dobra, żartuję od razu po spotkaniu jadymy na lotnisko i fruuuuuu do ciepełka!
 Z łzami w oczach zrobiłyśmy sobie tourne po całej stajni i pomimo dość dotkliwego zimna, siadłyśmy na kawaletkach na krytej i w ciszy obserwowałyśmy kwarc, bo przecież jest taki fascynujący. Nagle Majestic drgnęła i pobiegła do siodlarni. Po chwili wróciła z 2 butelkami jakiegoś Szwajcarskiego jabola.
- Co? - no właśnie, co?
- To moje zapasy na czarną godzinę!!!!! - wykrzyknęła uradowana i wcisnęła mi jedną z butelek.
 Popijałyśmy sobie, wspominałyśmy aż w końcu wybiła godzina 1 i chyba wypadałoby iść spać, bo przecież Herr Schweitzer przyjeżdża (NIE MA TO JAK BYCIE KREATYWNYM W WYMYŚLANIU NAZWISK, CO NIE?????), trza jakoś wyglądać.
 ***
 Pan Szwajcar przyjechał, wszystko żeśmy ogarnęły i, fak je, byłyśmy niesamowicie twarde i nie popłakałyśmy się przed nim jak przedszkolaki. Ale za to w taksówce na lotnisko ruszyła Niagara łez, aż biedny taksówkarz nie wiedział co ma zrobić.
 Wysiadłyśmy na lotnisku, i ciągnąc nasze miliardowo kilogramowe walizki i poszłyśmy w stronę check-inu, aby zacząć nową przygodę w Ju Es Ej.

 Happy End.

PS -  wiecie jakie było największe kłamstwo mojego virtualnego życia? To takie, że pijam alkohol, a w realu tego nie robię, iż gdyż, hańba mi, cholernie mi żadne alkoholowe napitki nie smakują, a ja mam zasadę życiową: Jeżeli coś mi nie smakuje, to tego nie jem/nie piję. POZDRAWIAM.

_____________________________________________________________

 Dobra, nie było chyba oficjalnego pożegnania tutaj jeszcze, więc czas najwyższy takowe zrobić?
 W Virtualu byłam chyba jakieś ponad trochę 10 lat i zaczęło się to jak trafiłam na WKJ Darolga i stwierdziłam "JA TEŻ TAKIE COŚ CHCĘ!!!!!".
 Potem miałam WKJ Diadem, było spoko, do dziś pamiętam, jak molestowałam Gwiazdę Polarną, biedna... xD
 Potem było Starlight Meadows wraz ze Skroocik, które też fajno hulało.
 Teraz było innowacyjne BP z prawie samymi czarnymi zwierzętami i Maj, bo dlaczego nie ?!
 BP było chyba dość przyzwoitą stajenką, i w wieku 22 lat chyba czas postawić kropkę i dać sobie święty spokój, zająć się kucami w prawdziwym życiu może ogólnie ogarnąć to marne coś co nazywam swoim nudnym życiem, bez perspektyw.
 Bo wiecie, moje życie to jedne wielki burdel, gdy spędziłam 7 miesięcy w Holandii jako luzak w stajni skokowej, myślałam, że zaczynam mieć wszystko pod kontrolą, ale potem jednak się okazało, że nie, nie mam xD.
 Więc tak, trza ogarnąć co robić, może wrócę do luzakowania, może coś ze zdjęciami, a może rzucę wszystko co związane z końmi i zacznę hodować alpaki. Kto to tam wie.


 Chciałabym wszystkim podziękować za bycie w virtualu, bo zawsze było super, fajnie i ciekawie. Shamvari, Domcia, Mediolan i reszta tego naszego świata.
 No i of kors moja ukoffana wspólniczka Majestic . TE TESTY SZABLONÓW, TO NAGRYWANIE WYNIKÓW BP TOURU, NO EPICKO PROWADZIŁYŚMY TĘ STAJNIE TO TRZA NAM PRZYZNAĆ.

 A więc.
 CIAAAAAAAAO.
 Jak ktoś chciałby się skontaktować to może przez >Fejsika<

Cheeeeeeers !


Na zawsze Wasza
Portugalka

5 komentarzy:

  1. Eh szkoda :( Wirtual to fajna odskocznia od realnego świata :) Ale rozumiem. Powodzenia w realnym życiu! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkooooooda, miałam jeszcze nadzieję, że BP w końcu znowu ruszy. Ale życzę powodzenia! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutna wiadomość :( Może jeszcze jednak kiedyś wrócicie...? ;> Virt uzależnia ;D
    BP było świetne. Te cudowne boksy i jeszcze cudowniejsze koniska... Trzymajcie się!

    OdpowiedzUsuń
  4. wielka szkoda, ale szanuję decyzję.
    Powodzenia, trzymajcie się :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgodnie z regulaminem sprzedaży zabieram *In Rythm do Bernaux ;)

    OdpowiedzUsuń