Spałam sobie smacznie i wygodnie. Śnił mi się sen o mnie, Nicku i Castilio. I wtedy….
- SIEEMANKO!!!! POBUDKA MAMY JUŻ 6 rano…!!- usłyszałam krzyk nad moim biednym uchem.
-Odwal się- mruknęłam niezadowolona do Port.
- Oj nie przesadzaj- parsknęła śmiechem- miałam cię obudzić na trening
- Ale nie o 6 rano!!!!- ryknęłam w rozpaczy.
Dzika Port. ściągnęła ze mnie kołdrę odsłaniając moją niesamowitą (czyli śmieszną) piżamkę. Chcąc nie chcąc zwlekłam się z łóżka i niezadowolona podreptałam do łazienki. W tym czasie radosna Portugalka zbiegła po schodach do kuchni. Szybko wzięłam prysznic i doprowadziłam się do porządku. Zrobiłam sobie lekki makijaż i spięłam włosy w kucyk. Schodząc po schodach poczułam słodki zapach kawy
-Mmmmm Kawaaaa!- zamruczałam zadowolona- pierwszy pozytywny akcent tego dnia
-Pospiesz się!!- usłyszałam w odpowiedzi- bo ci moje popisowe danie wystygnie!
Zachęcona nazwą „popisowe danie” przeskoczyłam perę ostatnich schodków i biegiem poleciałam do kuchni.
- No dawaj to danie- usiadłam zacierając ręce
- No już już- odarła Porciak.
Ku mojemu zaskoczeniu stanęły przede mną- płatki śniadaniowe z mlekiem. Wybuchnęłam śmiechem.
-I to jest to twoje popisowe danie?- płatki?- mówiłam przez śmiech
-A czegoś się spodziewałaś? Masz kawę i smacznego- odparła lekko urażona Port.
Po tej dawce śmiechu i pokrzepiającym śniadanku (zjadłam 2 porcje- ku zadowoleniu Portugalki), ruszyłam do stajni.
Przeszłam przez stajnię ogierów i pogłaskałam Castilio
-Hejka mój kochany- szepnęłam i dałam całusa.
Casti parsknął. Dałam mu marchewkę i poczułam lekkie pchnięcie.
-Co się guzdrzesz?- Mówiła Port. - Do roboty koń czeka a nie masz czasu
-Mam cały dzień- ziewnęłam
Poszłam dalej stajni ogrów i stanęłam na środku zamyślona. Trzeba wziąć któregoś pana potrenować. Padło na Brisingra.
- PORTECZKU- tym razem to ja krzyknęłam na nią.
Jak to zwykle bywa miziała swojego ukoffanego Totilaska, żadna nowość, ale od razu przyleciała.
-Czego?- padło pytanie
-Ja cię tak bardzo lubię- zrobiłam maślane oczka które wiele mówiły
-Dobra ustawię ci te przeszkody- domyśliła się zażenowana Port.
-Loffciam cię- powiedziałam i zadowolona przeszłam do siodlarni. Na progu wciągnęłam zapach siodeł i ogłowi. Kocham to. Gdy już się nawdychałam podeszłam pod wieszak Birscia. Wzięłam jego sprzęt i szczotki i obpakowana wróciłam do stajni.
-Hej malutki- zawołałam. Brisingr zarżał na powitanie. Moje gadatliwe zwierze, pomyślałam. Nałożyłam mu kantarek i na uwiązie wyprowadziłam go z boksu. Ogr stał w Ochraniaczach rozgrzewających i derce więc wszędzie miał peełno słomy bo leżał.Zaczęłam od zdjęcia z niego tych szmat. Gdy to uczyniłam, wyjęłam szczotki i zaczęłam czyszczenie ogiera, poczynając od szyi, posuwając się w dół, aż do zadu. Następnie miękką szczotką przeczesałam sierść na nogach i kopystką wyczyściłam kopyta od spodu. Z wierzchu natomiast posmarowałam je smarem. Potem grzebykiem rozczesałam grzywkę i grzywę, a specjalną szczotką rozczesałam ogon. Teraz gąbka przetarłam Brisiowi oczy i chrapy kończąc na tym toaletę. Przyszedł czas na siodłanie. Wzięłam jego ochraniacze na przednie nogi i założyłam je, odpowiednio mocno zaciskając rzepy. Następnie założyłam kaloszki i tylne ochraniacze uważając, aby nie zapiąć ich zbyt słabo albo zbyt mocno. Następnie położyłam mu czaprak na grzbiet, na niego nałożyłam podkładkę zfuterkiem. Na to wszystko nałożyłam siodło i podpięłam go popręgiem z fartuchem. Zdjęłam z wieszaka napierśnik i przypięłam go do siodła.teraz wzięłam ogłowie i uważając na zęby nałożyłam mu na głowę. Podpięłam wszystkie sprzączki i sama przygotowałam się dojazdy.Włożyłam rękawiczki, kask wzięłam palcat i podeszłam do krzesełka.Opuściłam do tej pory zawinięte strzemiona i raz, dwa wgramoliłam się na grzbiet konia. Poklepałam ją i ruszyłam na halę.
Wjechałam na halę. Stał tam już ładny parkurek. Dociągnęłam popręg i wtedy odezwała się Port:
- Szybko się uwinęłaś- odparła ziewając.
- Był grzeczna to dlatego- mruknęłam zadowolona
- On zawsze jest grzeczny. - powiedziała z sarkazmem. - to ja sobie siadam i patrzę jak jeździsz- odparła i usiadła na kawaletce. A ja rozpoczęłam rozgrzewkę.
Pozbierałam klacz i przycisnęłam łydkę aby wyciągnął stęp. Gdy wykonał to rozpoczęłam serie wolt, pół wolt, serpentyn, ustępowanie od łydki w obie strony. Ogier cały czas szedł posłusznie tam gdzie chciała, szedł cały czas z ślicznie podstawionym zadem. Poklepałam i potrenowałam zatrzymania. Na początku próbował mnie wyciągać ale po 3 zatrzymaniach uspokoił się. Poklepałam go i spróbowałam cofnąć. Zrobił to bezbłędnie. Kolejne klepanko i zaczęłam kłus. Najpierw zebrany potem na długich ścianach wyciągnięty. Anglezowany i wysiadywany w zależności od tępa. I znowu wszystkie ćwiczenia ze stępa. Potem przejścia do stępa, stój i znowu kłus.Brisingr chodził jak w zegarku prezentując wyskoki poziom umiejętności. Jeszcze parę przekątnych i chwila stępa dla złapania oddechu. I zagalopowanie, najpierw na lewą nogę. Chwila swobodnego galopu tak, że ogier mogł sobie wyciągnąć łeb.I- trochę się rozpędził. Na szczęście po chwili opanowałam sytuację i szalony ogier znów był pod kontrolą.Chwila galopu na lewo i zaczęłam fajne ćwiczenie- na krótkiej ścianie skracałam go w galopie jak najbardziej mogłam, zaś na długiej wyraźne wyciągałam. Miało to nauczyć ogiera szybkiego reagowania na pomoce. Potem parę wolt w narożnikach i po przekątnej zmieniłam nogę. Powtórzyłam to ćwiczenie, z tym, że ogier stawiał lekki opór bo na prawą stronę jest sztywniejszy i nie za bardzo chciało mu się galopować. Raz przeszedł do kłusa ale potem już było ok i świetnie sobie radził. Poklepałam go i na chwilkę przeszłam do stępa. Gdy ogier złapał oddech, użyłam pomocy i przeszedł do kłusa. Najechałam na drążki położone na ziemi w równych odległościach. Ogier przeszedł bez zarzutu. Potem parę razy powtórzyłam ćwiczenie najeżdżając raz z jednej raz z drugiej strony. Gdy ogier dobrze wykonał zadanie, poklepałam go i kłusem ruszyłam na cavalettki na wysokości ok.10 cm od ziemi. Co prawda puknął w pierwsze 3 ale pozostałe 4 przeszedł bez zarzutu.Powtórzyłam ćwiczenie jeszcze raz i wszystko było ok więc przeszłam do oficjalnego treningu.Oczywiście najpierw dociągnęłam popręg.
Najechałam z lewej strony, w kłusie na 3 drągi, po których był krzyżaczek ok. 60cm.Musiałam po drągach ścisnąć ogiera łydkami, aby przeskoczył krzyżaka a nie przez niego przelazł. Ogier po skoku wylądował na prawo czyli bardzo dobrze. Z powrotem przeszłam z nim do kłusa i powtórzyłam ćwiczenie najeżdżając tym razem z prawej. Brisingr ponownie przeskoczył bez zarzutu, choć trzeba go było pilnować w łydkach. Jeszcze parę razy przejechałam to po czym krzyknęłam do Port:
- Ej chodź tu zamienisz mi krzyżaka na stacjonatę?- spytałam
- POMYŚLE- odparła z jadowitym uśmiechem Port. W końcu się zwlekła.- ustawię ci taką ok 80 cm oki?
-Spoko. Niech będzie.
Gdy ja stępowałam Porciak ustawiła mi tą stacjonatę. Gdy to zrobiła, ja ruszyłam na stacjonatę równym i elastycznym kłusem. Tuż po dragach ścisnęłam łydkę i - ogier co prawda skoczyła, ale dość mocno puknął i zrzucił (jego instynkt lenia się budzi, oho!). Portek podniosła drąg a ja, pilnując ogiera najechałam jeszcze raz- tym razem przypilnowałam go i nie zrzucił.
Odpuściłam Briskowi stacjonatę i dałam mu 5 min stępa. Gdy odpoczął, zagalopowałam i najechałam na szereg: okser 110cm x 100cm->2fule->stacjonata120cm z płotkiem.Najechałam z prawej nogi. Przy okserze ogier wyskoczył bardzo wysoko zaskakując mnie tym. Straciłam nieco równowagę i nie zdążyłam się cofnąć- ogier spłynął mi zestacjonaty. Raz trzepnęłam go batem po zadzie i skupiona najechałam jeszcze raz, pilnując odległości i tępa. Tym razem ogier ładnie skoczył bez zarzutu, ładnie pociągnął nosem i świetnie baskilował. Tym razem ścisnęłam go na ucieczkę.Poklepałam go, bo się starał (jak nie on!). Najechałam na szereg z lewej nogi i ogier, przed stacjonatą i skoczył dobrze, chętnie, nie okazując strachu lub jakiejkolwiek ochoty do ucieczki- skoczył- pewnie i poprawnie. Teraz pojechałam sobie w następującej kolejności: drążki wkłusie->drągi zstacjonatą->szereg okser x stacjonata. Drągi pojechałam w półsiadzie, ogier lekko spłynął w lewo więc to poprawiłam.Trzymany w łydkach pojechał prosto jak po sznurku. Następnie z długiego najazdu mocnym kłusem najechałam na drągi i ściskając go łydkami wykonał bardzo efektowny skok. Następnie, pozostając wgalopie na lewą nogę najechałam równym tempem na szereg uważając, aby Brisingr nie uciekł spod 2giego człony szeregu. Jako, że wszystko było dobrze poklepałam go i przeszłam do stępa. Zatrzymałam go i dałam mu kostkę cukry w ramach nagrody. Bsiringr z zadowoleniem przyjął prezent..Nadszedł czas na punkt kulminacyjny treningu - parkurek. Według tego co mi ustawiła Port będzie dobrze, jak pójdzie bez problemów.
Przejechałam wszystko uważając aby nic nie zrzucić. Pierwsze 3przeszkody były płynnie przejechane bez zrzutek. 4 przeszkoda do 2 krzyżaczki na skok wyskok. Wjechałam nią trochę za szybko ale ogier wyrobił się i nie zrzucił. Dopiero na szeregu zrzucił pierwszy człon ponieważ skoczył bez życia, na „prostych” nogach. Dwie ostatnie i zarazem najwyższe przeszkody skoczył ładnie, widać było, że się stara. Na jego szyi pojawiły się pierwsze strużki potu. Postanowiłam poprawić ostatni szereg. Dałam mu odpocząć i galopem, równym ruszyłam na przeszkodę.Starając się nie wytrącać ogiera z równowagi pochyliłam się w skokach, starając się wycofać się w środku. Tym razem ogier nie zrzucił. Pod koniec skoczyłam jeszcze sobie szereg z 2murków i obie przeszkody po130cm. Brisingr trochę się spocił.
Poklepałam go,dałam mu luźną wodzę i wyjechałam na świeże powietrze na otwartą ujeżdżalnię. Porciak szła przy mnie i rozmawiałyśmy na różne tematy. Gdy pożegnała się, bo Totilasek jej potrzebuje, ja stępowałam z Briskiem jeszcze 15 minut aby porządnie wysechł i uspokoił się bo chciało mu się brykać (trzeba zapisać w kalendarzu!). Gdy mu przeszło, pojechałam do stajni. Zsiadłam z niego i weszłam do stajni. Ściągnęłam z nigo siodło i ochraniacze (napierśnik też), zostawiając go w samym ogłowiu i zaprowadziłam go na myjkę. Spłukałam go całego i umyłam kopyta szczotką. Zdjęłam ściągaczem nadmiar wody z jego krótkiej sierści, przyo kazji wyciągając cały pot. Postanowiłam sprawić ogierowi przyjemność i zabrać go na naprawdę soczystą trawkę. Chwyciłam go za wodze i ruszyłam w stronę krzaków, oddalonych od stajni o jakieś 500m. Tam był raj dla koni- długa, soczysta trawa sięgająca do kolan. Minam. Brisingr był bardzo zadowolony, tym bardziej, że kieszeni wyjęłam dużą marchewkę. Ogier był tak uradowany, że wypluł zawartość pyska i pożerając z zadowoleniem marchewkę. A potem wrócił do szamania trawki. Jako, że ma króciutką sierść wysechł bardzo szybko, więc posiedziałam z nim jeszcze chwilkę i dopiero wtedy wróciłam do stajni. Ogier po wejściu do boksu napił się i oczekiwał na porcję musli z witaminami. Nie omylił się bo ją dostał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz