abc: Majestic
abc: Portugalka
- KURWA, PORTUGALKA!!!
- Co zaś chcesz??- Spytała zniesmaczona Port, wchodząc
do biura- Zajęta jestem.
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego z konta stajni
zniknęło 1200 Horsesów?- spytałam, a raczej wykrzyczałam.
- No yyyyyy tego nooo… Była świąteczna promocja na
wszystkie części simsów wraz z dodatkami no i wiesz…- Port zaczęła
- I chcesz powiedzieć, że wydałaś 1200 horsesów na
SIMSY?- odparłam z naciskiem na ostatnie słowo.
- TAK WYSZŁO, NIE GNIEWAJ SIĘ!- ryknęła- NO DAM CI
POGRAĆ NIE?? OTO CI CHODZI?- Portugalka już w połowie zniknęła za drzwiami.
Niestety dalszą ewakuację uniemożliwiłam jej ja sama, ponieważ z prędkością
światła wstałam zza biurka i dopadłam ją w drzwiach.
- Ja cię zabiję. Ja ci kurwa łeb utnę. Ja cię…
- Możecie się przestać drzeć? Słychać was aż na
„czwórboku”- rzekł Nick wchodząc do biura- Konie się płoszą.
- Nie czwórbok, tylko czworobok skarbie- odparłam
słodko. Oh mój luby, tak bardzo oporny na naukę pojęć związanych z
jeździectwem.
- A dla mnie nie możesz być taka słit i w ogóle?- Pisnęła
Port, która starała się wyswobodzić z mojego żelaznego uścisku. Pewnie kwestia
wydawania stajennych pieniędzy byłaby dalej kontynuowana, gdyby nie to, że do
biura weszła Adrianna, która oznajmiła, że powoli kończy się Golden Tour w
ujeżdżeniu i musimy iść na czworobok wręczyć nagrody. Puściłam więc biedną
Port, która w te pędy wypadła z biura i poleciała byle dalej ode mnie. Po
drodze zdążyła szepnąć coś w stylu „Maj, kurwa jeszcze się policzymy” i
zniknęła w drzwiach stajni. Westchnęłam. Bo grunt to zgoda w rodzinie. <3
Po wręczeniu flo, zrobieniu tysiąca pamiątkowych fotek
odbyła się runda honorowa, a po niej widownia zaczęła rozchodzić się do domów.
Dzień drugi zawodów uważam za zamknięty. Czas na rozrywkę zarezerwowaną tylko
dla najlepszych. Dla Vipów. Jutro konie będą startowały w atmosferze pełnej
oparów alkoholu ulatniających się z naszych ciał. Wyrazy współczucia. Najmniej
cieszy się Steve, bo jutro oprócz młodzieży będzie musiał wraz z Adrianną
pojeździć nasze rumaki. xD BYWA. Wparowałam do domu, gdzie czekała już Port z
notatnikiem.
- Zostało nam jeszcze sporo hajsu, trzeba kupić
wszystko- rzekła bardzo poważnie, jednocześnie poprawiając okulary jak rasowa
księgowa.
- Wszystko i ALKOHOL- dodałam.
- I alkohol- poprawiła się.- W co celujemy tym razem?
- Ostatnio na imprezie Domi wpierdzieliła wszystkie
ciasteczka, zostawiając gości bez przekąsek, wolę tego uniknąć. - zamyśliłam
się pocierając brodę.
- Laski, goście idą- krzyknął z dołu Nick
- To na co czekasz? Wpuść ich jełopie.- Port machnęła
władczo notesem w kierunku drzwi.
- Eh, zaś kurwa pomagiera ze mnie robi- Nick z
wyraźnym grymasem na twarzy powędrował w kierunku drzwi.
- Lubisz mu rozkazywać nie?
- Ba. W końcu to twój chłopak Maj- Nie wnikam w jej
pokręconą filozofię bycia. Tymczasem na dole zaczęło się robić głośno. Z tego
wynika, że cała cała ekipa zlazła się jednocześnie. Spoko, nie trzeba będzie na
nikogo czekać. Jest progres! Wyjrzałyśmy tylko przez balustradę, żeby ogarnąć
kto przylazł. Była Domcia z jej menem, i Karen i Shamvari i Zafira i Elvia i
Boksi i Milka i Podkowa. Brakowało Blacky, Hannah, Ann i Arabi. Czyli nie ma
wszystkich. No cóż, a miałam nadzieję. Ale pewnie się zaraz pojawią, zwłaszcza
Blacky, ona na tę imprezę cieszyła się jak ruda mysz na ser (rasistowski żart
numer jeden- śmiejmy się z rudych buahahaha).
- Oj dużo ludu, trzeba wykarmić- rzekłam se
- A tam zaraz nakarmić. Wiesz ile to alkoholu
wychleje?!- Odparła Port- Trzeba zaplanować wszystko!
- łokej, to oprócz alkoholu…
- Oprócz? Przy okazji do alkoholu- szybko poprawiła
mnie rozgorączkowana Portugalka- Jakieś przekąski by się zdało. Może coś
zdrowego?
- Pojebało cię?!- krzyknęłam- Kto nam zje coś
zdrowego?!
- Jo jebia jakie ty nieogarnięte dziecko jesteś… Ja
nie wiem co ten Nick w tobie widzi. Ani to mądre, cycków też nie masz, gęba
taka se- zaczęła wyliczać Port.
- Stop, jeszcze jedno słowo i zginiesz- pulsująca
żyłka na moim czole chyba dostatecznie ją przekonała do zaniechania działań.
- Ok no. Przejdźmy więc do meritum… o co mi chodzi.
Niezdrowe żarcie to każdy by wpierdzielał, ale jak kupisz jakieś zdrowe rzeczy
to mniej będą jedli. Mniej zjedzą równa się mniejsze zakupy, a to się równa
więcej hajsu w kieszeni, a to oznacza więcej hajsu na oreo i eskadrony i anky!-
W oczach Port pojawiły się gwiazdki radości
- Oprócz ostatniego znaku równości w pełni się z tobą
zgadzam! Nawet czasem umiesz coś wykrzesać z tego swojego gładkiego jak kostka
masła mózgu.- rzuciłam sarkastycznie
- Dzięk…. hej!- Portugalka wyraźnie poczuła się
urażona.
- Maj, jesteś
pewna, że to dobry pomysł, żeby zostawić tutaj tę zgraję?- spytał lekko
skonsternowany Nick.
-Brachu ja ci
gadam, to najgrzeczniejsze ludzie na ziemi. Jadymy!- Krzyknęła Port i ruszyła
do wyjścia. Za nią podreptał lekko podejrzliwy Nick, a ja zajrzałam jeszcze do
salonu, żeby ogarnąć jak tam goście.
- Ej laseczki i
mężczyźni jedziemy! Wrócimy za jakąś godzinkę!- krzyknęłam do ekipy- Jest
ktoś chętny do pomocy w noszeniu??
Na sali zapanowała
cisza, Karen zaczęła podziwiać nasz piękny sufit, Boksi patrzyła na swoje
niedawno pomalowane pazurki, a reszta udawała, że ich nie ma.
- Nosz kuźwa same
lenie.- Weszłam do salonu i chwyciłam pierwszą lepszą osobę. Nieszczęśnikiem
okazała się Domcia.
-Ale ja!
-Nie masz prawa się
wymigać. Jedziesz z nami!- wypchnęłam ją za drzwi, potem sama wyszłam
trzaskając nimi
***
-Ej stara.
-No, co?
-Chyba
przegięłyśmy- stwierdziłam z lekkim zakłopotaniem.
-Aaaa tam.... – rzuciła Portugalka przenosząc
szalone spojrzenie z za okna na Majestic.
- W końcu
jedziemy na zakupy. – dodała z szerokim i szatańskim uśmiechem.
- Tak zakupy
Port, ale tym razem zachowujemy się kulturalnie. Wiesz jakieś zdrowe przekąski,
dobre soczki i parę butelek alkoholu.
- Taaa już ja
to widzę, Boże miej mnie w opiece! – jęknął Nick prawie uderzając głową w
kierownicę.
- Aż tak źle
to wygląda? – spytałam zaskoczona reakcją chłopaka, tak naprawdę nie mając pojęcia,
w co właśnie zostałam wplątana. Dopiero, gdy dotarliśmy na zapchany parking
przed jednym z hipermarketów z serii „Bezdomka – niskie ceny” oraz „Auchan –
czerwony kościół, do którego wszyscy chodzą w niedzielę” zrozumiałam jak bardzo
jestem w dupie.
Toczące ślinę
przez samochodowe szyby Portugalka i Majestic wyleciały z samochodu niczym z
procy, (tu zwolnione tempo) lecąc na oślep pokonały kolejne metry parkingu wpadając
do sklepu z obłędem w ślepiach. Stawiając nogę za nogą z rozwianymi włosami i
powiewającymi na wietrze językami dopadły w końcu dwa wózki sklepowe i nic
zdążyłam cokolwiek powiedzieć dziewczyny zniknęły pośród nieskończonych połaci
regałów sklepowych.
- Mogę wrócić
do domu ? – jęknęłam do Nicka, który najwyraźniej stracił wiarę w to, że
uporamy się z zakupami w godzinę. Biedaczek przyssał się chyba do kierownicy
odmawiając modlitwy, oj pobożny ten twój facet Majestic nie ma, co.
- Chodź idziemy,
bo to szaleństwo nigdy się nie skończy. – rzuciłam wysiadając w samochodu. Nick
zrobił to samo zaraz po mnie, jednak minę miał taką jakby szedł właśnie na
stryczek.
Parę minut i
oboje byliśmy już wewnątrz, z pozory sklepowy gwar nie zwiastował niczego
szczególnego, jednak była to cisza przed burzą. Gdy tylko minęliśmy sklepowe
barierki ujrzałam Portugalkę pchającą sklepowy wózek z mnóstwem ciastek, żelek,
chipsów, gum do żucia, energetyków, wszelkiego rodzaju orzeszków ziemnych i
różnej maści cukierków. Wózek pędził niczym rozpędzony Totilas na czworoboku
poprzez sklepową alejkę, a w nim oprócz samych zdrowych przekąsek siedziała
Majestic z bagietką w łapie wyciągniętą przed siebie wyglądająca niczym rycerz
z szablą w łapie. „Dalej mój dzielny rumaku” – tylko tyle zdążyłam usłyszeć,
gdy dziewczyny równie szybko zniknęły w czeluściach sklepu jak się pojawiły
przed moim nosem.
Nick dostał
białej gorączki lub mówiąc wprost choroby sierocej, objął rękoma i nogami
sklepową barierkę płacząc po cichu „Mamo ja chcę do domu !”. No nic cały
obowiązek ogarnięcia tej hołoty i rozpierdolu, jaki po sobie zostawiła spoczął
na moich barkach.
Na początku
przyjęłam strategię, że jak dziewczyny się zmęczą to może się ogarną. Więc
wzięłam ze sobą sklepowy wózek i ignorując pląsające po sklepie dziewczęta
zajęłam się praktyczną stroną zakupów, spakowałam do wózka: plastikowe
talerzyki, kubeczki, dużą porcję chusteczek. Bo w końcu zawsze może się coś
rozlać, albo jakiś facet poczuje się bardzo samotnie. xD
Po
półgodzinnych poszukiwaniach miałam już wszystko, czego potrzebowaliśmy do tego,
aby impreza przebiegła bezboleśnie i bez zbędnego zmywania naczyń. Z miną
pokutnika ruszyłam na poszukiwania dziewczyn, na szczęście długo szukać nie
musiałam. Tym razem Majestic pchała przed sobą dwa szczepione wózki, a
Portugalka ? No właśnie Portugalka siedziała u niej na barana z tą samą
bagietką w łapie używając jej, jako bata. „Dalej ! Dalej ! Mój wierny murzynie
! „
Moja mina
wyrażała teraz więcej niż tysiąc słów - „WTF?”. Wyrażała dokładnie te kilka
słów, może i ja powinnam dołączyć do Nicka wspomagając go w modlitwie. Już
teraz wiedziałam, dlaczego chłopak tak bardzo się zapierał przed tym, aby tylko
nie wyjść z samochodu.
Gdy ponownie
znalazłam nasze szalone kobity, wybierały teraz fajerwerki. Nogi się pode mną
ugięły widząc jak wybierają pudła z najwyższych półek, takie, z których każde kosztuje,
co najmniej 100 hrs albo i dwieście.
„Idę po
Nicka.” – jęknęłam robiąc tył zwrot i ruszając po pomoc, sama z pewnością nie
byłabym w stanie ogarnąć tych dwóch rozszalałych zakupoholiczek.
- Nick rusz
dupsko, bo sama nie dam rady. – szturchnęłam Nicka spoczywającego w pozycji
embrionalnej. Chłopak niechętnie wstał ruszając za mną do stosika z sztucznymi
ogniami. Po drodze próbował jeszcze kilka razy zdezerterować, a gdy zobaczył,
co tam właściwie się dzieje szczęka mu opadła. – One wysadzą cały dom razem ze
stajnią. Dom w Tobie ostatnia nadzieja ! – westchnął prawie płacząc, usiadł
dupskiem na środku alejki po turecku.
Po kilku
minutach udało mi się nakłonić Nicka po pomocy i wreszcie rozdzielić obydwie
wygłodzone bestie, obniżyć nieco liczbę pudeł fajerwerk i mniej więcej
przejrzeć zawartość 4 sklepowych koszyków. Stojąc tuż przy kasach, opieka
sklepu zlitowała się nad nami otwierając kolejną kasę specjalnie na nasze pięć
wózków wypełnionych po brzegi zakupami. Portugalka i Majestic rozdzielone i
trzymane za rączki przez naszą dwójkę miały miny małych dziewczynek, którym
zabrano właśnie lizaki. Chociaż momentami odnosiłam wrażenie, że Port ma ochotę
mnie udusić gołymi rękoma xD.
Po wydaniu
ponad połowy przeznaczonej na zakupy kasy pakowaliśmy się właśnie do vana,
jakim wybraliśmy się na zakupy. Gdy wyjechaliśmy z parkingu Nick wreszcie
odetchnął z ulgą zadowolonych wypuszczając powietrze z płuc. – To co na dzisiaj
koniec dziewczyny ? – uśmiechnięty zwrócił się w stronę Majestic i Port.
- Tak. –
burknęła Port w momencie, gdy jej spojrzenie miotało piorunami.
Majestic nie
powiedziała nic, ale zamiast tego opakowanie chusteczek trafiło Nicka w łeb, co
oczywiście wyjaśniło wszystko.
Spokój i cisza
nie trwały długo, gdy rozległ się głos Majestic przyssanej ponownie do
samochodowej szyby niczym glonojad.
- Nick stój !
Tam są, tam są … - biedna prawie się
zapowietrzyła z wrażenia.
- Kurczaki ! –
jęknęła Portugalka podłapując temat.
- Jakie kurwa
kurczaki ? – wyjrzałam przez okno zauważając miejski targ i starszą kobiecinę
trzymającą w małej zagrodzie żywe tuptające kury.
- Żywe
kurczaki ! Musimy je mieć ! – podekscytowana Port zaczęła podskakiwać
podekscytowana na siedzeniu a Majestic jej zawtórowała.
- Nick każę Ci
się zatrzymać ! – Maj dodała stanowczo.
- O nie, nie !
Pierdolę taką zabawę jedziemy do domu ! Nie było mowy o żadnych kurczakach ! –
Nick w tym momencie podjął desperacką próbę sprzeciwienia się Majestic,
niestety bezskutecznie.
- Masz się
zatrzymać, bo seksu dzisiaj nie będzie. – te słowa najwidoczniej momentalnie
sprowadziły chłopaka na ziemię. Bo za moment już staliśmy na parkingu.
Zerknęłyśmy na siebie porozumiewawczo z Portugalką.
– Ciekawe, komu bardziej zależy, jej czy jemu. – zaśmiała mi się do ucha ruszając
szybko w pogoni za Majestic. Zagryzłam jedynie dolną wargę w zastanowieniu
ruszając za dwoma wariatkami żądnymi kurczaków. Po cholerę im te żywe kuraczki
? O.o
Gdy dotarły
obydwie do stoiska rozpętała się prawdziwa wojna. Pani sprzedająca kurki
zawzięcie trzymała swoją cenę podnosząc ją o kolejne 100 hrs w trakcie trwania
nieudolnych negocjacji.
- No Pani, da
Pani te szyść kurczoków, damy po 100 za każdygo, dobra cena. Pani no ubijemy dila
czy nie ? – Portka postanowiła zasięgnąć miejscowej gwary, jednak bezskutecznie,
bo cena z 100 za jednego wzrosła teraz na 300. Teraz postanowiła spróbować
Majestic próbując elokwentnie i kulturalnie dojść do ładu.
- A może jakiś
rabacik Pani by nam naliczyła, bierzemy całą szóstkę od razu. – uśmiechnęła się
szczerze, na co babcia prawie dałaby się namówić gdyby nie komentarz Nicka
stojącego z tyłu.
- Szatańską
szóstkę, te kurczaki są takie wielkie jakby na sterydach były. – nie trwało to długo,
gdy Majestic zaciągnęła chłopaka do samochodu, aby się z nim rozprawić.
- Poprosimy
sześć kurek. – rzuciłam w końcu i na całe szczęście kobietka sprzedała je nam, niestety po słonej cenie
po 600 hrs za kurczaka !
Portek
buntowała się nieco jednak będąc postawiona przed wyborem, posiadania kurczaków
albo ich braku w końcu zgodziła się na warunki.
Gdy obydwie
wróciłyśmy do samochodu zastałyśmy tam Majestic w nieco potarganej czuprynie i
Nicka z maślanymi ślepami. Wolałyśmy nie wnikać w to, co wydarzyło się w tym samochodzie
i jak Majestic udało się przywołać chłopa do porządku, tylko udać się do
samochodu.
Obładowani
torbami i kurczakami, które zamknęliśmy w klatkach w bagażniku, przez co
wszystkie toby trafiły na tylne siedzenia. Nareszcie po długiej, owocnej a zarazem
pełnej dramatyzmu podroży na zakupy wróciliśmy na teren Black Power Stud.
***
-Ej stara.
-No co?
-Chyba
przegięłyśmy- stwierdziłam z lekkim zakłopotaniem.
-Aaaa tam....
pierdoły gadasz- machnęła ręką Port
Nigdy nie jest
dosc, no prosze Was bardzo. Trzeba cos jesc, trzeba cos pic, prawda? Powietrzem
sie nie najemy. Oczywiscie kupilysmy zdrowe jedzenie, jedno opakowanie
weganskich ciasteczek sie liczy, prawda? To nic, ze ledwo miescilismy sie
wszyscy w samochodznie, to nic, ze mialam na kolanach tyle toreb, ze nic nie
widzialam. To nic, wszystko to nic, wazne, ze zabawa bedzie przednia, chociaz
zdecydowanie nie bedzie to „Wydarzenie Kulturowe” jak to Majestic okreslila w
naszym pamietniku, oj chyba nie. No nic.
Wyszlam powoli i
niepewnie z samochodziku, no i jak ja mam targac, te ciezkie torby, no gdzie,
ja? No przeciez nie daje rady no jak to, a przechodzil wlasnie taki jeden, co
sie szarpie i targa z mlodymi rumakami...
- Steve, lubie cie,
a poza tym nie masz wyjscia, wiec lap chlopie za reklamowki i cisnij na chate,
no... raz raz, nie marudz!
- To... to jest to
Portek, to jest to! – Domcie oswiecilo jak nic. – KUUUUUBUUUUUSIUUUUU! KUPILAM
CI COS. – Kuba jak szlaony wylecial z domu rozgladajac sie za Domcia. – Nie no,
zartowalam, zawolaj reszte chlopow i chodzcie wnosic zapasy do srodka.
- Eee... to ja
musze sie edukowac dalej na temat jezdziectwa... – zaczal Nick, lecz nieee,
Majestic chwycila go w ostatniej chwili za kaptur i stwierdzila, ze to moze
poczekac, bo sa rzeczy wazne i wazniejsze ale sa tez te arcy wazne, a tym arcy
waznym zajeciem w tej chwili jest wnoszenie piekielnie ciezkich zakupow, po
schodadch i w ogole kto to wymyslil, zeby do domu wchodzic schodami, skandal i
oburzenie.
Weszlysmy trzy do
domu, spodziewalam sie burdelu na kolkach ale nie no... kultura, a to dziwne
zachowanie dziewczyn to pewnie tylko przypadek. Policzylam wszystkie, ale kogos
mi brakowalo.
- Te, stare, a
gdzie jest Ruska? – zapytalam szukajac jej wzrokiem
- Poszla domykac
szaaaaaa... – zaczela Hannah, lecz Blacky pospiesznie zatkala jej usta dlonia i
dodala:
- Poszla domykac
szaliki w samochodzie, bo sobie kupila na stoisku Kingslanda... Oooo... A CO WY
TAM MACIE?! – Blacky natychmiastowo rzucila sie na torby przegladajac kazda
dokladnie. – ale... ale prosilam o kurczaki ja... – zdruzgotana Blacky oparla
sie o blat stolu. – ja pisalam... ja... ja... JA PROSILAM, WIEC GDZIE SA MOJE
KURCZAKI, DALAM WAM 600 HORSESOW DO KURWY NEDZY, CHCE MOJE KURCZAKI WY...
- Ej no spokojnie,
masz – Maj wyciagnela z torby weganskie ciasteczka. – zaraz cos ogarniemy, moze
mamy kurczaka zamrozonego.
Blacky nie wygladal
na zadowolona no ale bywa. W koncu faceci wszystko przyniesli do domu no to co
dalej? No heja grzebiemy w torbach, trzeba sie zorientowac w sytuacji, prawda?
Moja uwage zas przykula nasza fajowa choinka. Powiesilysmy na niej pierniki,
bylo ich tam duzo... No wlasnie bylo...
- Maj, cho no to na
chwile prosz...
- Jestem. – rzucila
okiem na choinke. – Ej... ale ja tylko zjadlam z 4 w nocy jak mi sie nie
chcialo isc do lodowki. No ok moze 5, 6... NO DOBRZE ZJADLAM 10.
- No wlasnie, ale
ich tam bylo z 40, wiec gdzie jest reszta?
- Hmmm... –
Majestic ruszyla w strone ludu, zlapala Podkowe za fraki i przyciagnela pod
choinke. – No wiec, masz cos do powiedzenia?
- Jaaaa...? Skadze,
ale zobacz, Boksi i Milka maja, spojrz, maja jeszcze czekolade pod paznokciami!
- Poleje sie
krew... – mruknela zlowieszczo Majestic i ruszyla w ich strone a ja za nia.
Oj, bedzie wojna.
- GDZIE SA NASZE
PIERNIKI KURWA JEGO MAC PYTAM SIE JA BARDZO GRZECZNIE I KULTURALNIE?! –
wydarlam sie na cale Black Power. No co, dyscyplina musi byc!
Boksi i Milka
spojrzaly przerazone a nastepnie rzucily zlowieszcze spojrzenie Podkowie.
- Czekamy, jestesmy
spokojne, spokojne w pizdu. – warknela Majestic zakladajac rece na piersi.
- No ale eeeej...
Ann tez jadla... – zaczela Boksi.
- I Arabia, i
Karen... – dodala Milka.
- W sumie to
wszyscy zjedli, no wiec hej no! – Boksi byla prawie oburzona.
- Tak tak, TERAZ TO WSZYSCY, ALE WY TO CHYBA NAJWIECEJ!
– wrzasnela Zafira zza Shamvari.
- NO BO GLODNE
BYLYSMY TAK? – krzyknela Milka.
- DZIECI W AFRYCE
TEZ SA GLODNE I NIE ZJADAJA NIKOMU DEKORACJI! – wrzasnal ktos, czyli chyba
Karen, no ale zaczela sie wojna, bo nikt tak naprawde nie chcial sie przyznac.
Wszyscy zaczeli sie
lac po lbach, rzucac wszystkim co im wpadlo w rece, tylko Karen i Blacky
trzezwo (jeszcze) myslace lapaly wszystkie reklamowki z napitkiem krzyczac, ze
to nie jest warte, zeby stracic tyle litrow, takiego dobrego alkoholu, i niech
sie opanuja, no ale kto tam na nie zwracal uwage.
Damien sciagal na
sile Milke z plecow Podkowy a Ann trzymala wkurwiona Boksi, ktora prawie
zalozyla worek foliowy na glowe Zafiry. Shamvari chyba jako jedyna stala na
srodku nie wiedziala co zrobic ze swoim zyciem, wiec wziela telefon i pewnie zaczela
przegladac fejsika.
- No zwierzeta, nie
wierze, ze nam chaty nie zjaraly. – mruknela Majestic.
- No coz,
powinnysmy sie chyba cieszyc tak?
- Teoretycznie.
W drzwiach do
kuchni stanal Nick ze Stevem i Kuba, rece im opadly. Rzucili nam pytajace spojrzenia
a my wzruszylysmy ramionami.
- No mówiłam, że to
grzeczne ludzie nie?- zwróciła się w ich stronę Port. Następne 15 minut
mężczyźni pod naszym dowództwem spędzili na rozdzielaniu rozwścieczonych bab.
Nie było to łatwe, bo Milka stwierdziła, że Zafira ją oszukała, bo to nie tak
miało być, a Podkowa uparła się, że ona znajdzie winnego i już. Elvia
natomiast stwierdziła, że to pewnie żadna z dziewczyn nie zjadła tych
pierników, tylko one ożyły i się gdzieś schowały i że ona ich poszuka (da
fak?). W tym momencie do domu wparowała zagubiona Boksi, która zastała tak
totalny rozpierdol, że aż klapnęła na ziemię w miejscu, gdzie chwile wcześniej
stała. Najbardziej ciepała się Ann, która pomimo gorących próśb Harrego nie
miała zamiaru rezygnować z ukatrupienia Ruski. Trevor, Marek i Karim stwierdzili,
że nie ma nic bardziej podniecającego niż walczące kobiety i siedli sobie na
kanapie na przeciwko tego pola bitwy
- stawiam stówkę,
że moja wydłubie oczy Zafirze- palnął Marek
- Stary no co ty
gadasz?- obruszył się Trevor- Nim ona zdąży jej wydłubać oczy dopadnie ją
Podkowa!
Generalnie robiło
się coraz bardziej śmiesznie. Śmiesznie bo miałyśmy choinkę. Ładną choinkę
wiecie? Miała pierniczki, lampki, łańcuchy i ślicznie pachnące gałązki. Miała,
bo stała się punktem zaopatrzeniowym w broń dla walczących. Aktualnie wygląda
jak zdezelowane drzewko z najgorszego horroru. Patologia normalnie.
- Ej laski
spooookój- próbowała łagodnym głosem załagodzić spór Domcia- MAMY ALKOHOL!-
ryknęła na całą salę z nadzieją na wstrzymanie sporu.
Na chwile wrzawa na
sali umilkła. Wszystkie pary oczu skierowały się w kierunku Domci.
-Tak to prawda,
zakupiłyśmy duuuuużo alkoholu. Bardzo dużo- dodałam. Wszystko wskazywało na to,
że się udało. Że właśnie zakończyłyśmy trzecią wojnę światową. i gdy już laski
zaczynały wypuszczać się ze swoich objęć, powoli rozluźniać, przez salę
przeszedł donośny głos Karen:
ŚMIERĆ WSZYSTKIM
PIERNIKOŻERCĄ!!
I bitwa ruszyła na
nowo. Po pokoju fruwały gałązki, resztki światełek z choinki, papierowe
kubeczki i w sumie wszystko, czym dało się rzucać.
- Port… powiedz mi,
że masz te fajne tabletki na uspokojenie- jęknęłam- ja mam dość, rozjebią nam
chatę, w sumie nie wiem jakim cudem ona jeszcze stoi.
- Nie martw się,
mam te tableteczki- odparła ze stoickim spokojem, wręczając mi opakowanie.
- Eeeee…. ale jest
tylko pół paczki. Co się stało z resztą?- zapytałam.
- Tą drugą połowę
zjadłam ja, widzisz? Działają- to by wyjaśniało jej spokój- osiągnęłam Nirvanę,
Genesis, jedność duchową.
- Chyba jednak
przegięłaś z ilością…- westchnęłam.
Trzeba być niedojebem
mózgowym, żeby prowadzić taką rozmowę w trakcie, kiedy banda wkurwionych koniar
demoluje Ci pokój. Jednak w tym momencie, niespodziewanie nastąpiło wybawienie.
- Port, Majestic,
znalazłam ten karton pod samochodem, chyba czegoś zapomniałyście.- Adrianna
postawiła na ziemi kartonowe pudło.
- Co w nim jest?-
zapytałam z ciekawości.
- To ty nie
pamiętasz?- Domi obróciła się zaskoczona w moją stronę- byłaś na zakupach i nie
wiesz co kupiłaś??
- No nie. Port, a
ty pamiętasz?- mruknęłam w jej kierunku.
- Ja też nie. Ej, a
może to bomba?!- Krzyknęła lekko pobladła Port.
Na hasło bomba
wojna na sali natychmiast została wstrzymana. Zamiast niej wybuchła panika.
Blacky, która do tej pory romansowała z siatkami z alkoholem postanowiła
porzucić swoją nową miłość i schować się za ledwo żywą choinką. Milka z Ruską
kombinowały jak schować się w kominku, jednak nie wiedziały jak przeskoczyć
problem jakim był palący się w nim ogień. Boksi, Podkowa, Zafira i Elvia z
piskiem schowały się za plecami swoich partnerów jakby byli oni co najmniej
grubą betonową ścianą. Reszta biegała spanikowana, no, oprócz Sham, która
oderwała się znad ekranu telefonu i zaskoczona próbowała dowiedzieć się co się
dzieje. Po chwili w domu zapanowała cisza, a na środku została tylko
zdezorientowana Shamvari, która dalej nie wiedziała, co się dzieje, Domcia,
Kuba, ja, Port, Adrianna i Nick.
- Ja tego nie
wytrzymam. Dom wariatów. W co ja się wjebałem zakochując się w koniarze?-
jęknął załamany Nick
- Stary, wiem co
czujesz- westchnął Kuba klepiąc go jednocześnie po ramieniu- Wiem co czujesz…
- To może… ja już
pójdę?- Adri chyba miała dość i cichaczem wycofała się za drzwi.- Jak dom
wyleci w powietrze to ktoś musi zadbać o wasze wspaniałe ujeżdżeniowce.
- COOOOOOO?!
NIEEEE! JA NIE CHCĘ UMIERAĆ, TOTKU, SKARBIE NIE OPUSZCZĘ CIĘ!- Portugalka nie
wytrzymała napięcia. Już miała rozpocząć poszukiwanie kryjówki, gdybym nie
chwyciła jej za kołnierz.
- TYLKO SPOKOJNIE-
odparłam, będąc pod wpływem leków uspokajających.- Może zajrzyjmy do środka?
- Świetny pomysł skarbie!-
zawtórował mi Nick.
- O i nawet mamy
chętnego do podjęcia się tego zadania. Cieszę się kochanie, że się zgłosiłeś na
ochotnika.- rzuciłam w jego stronę po czym chwyciłam pod pachę znerwicowaną
Port, nie do końca ogarniającą całą tę sytuację Domcię oraz Kubę. Poszliśmy na
drugi koniec salonu zostawiając Nicka samego z dziwnym kartonowym pudełkiem.
- A co jeśli to
serio wybuchnie?- doszedł nas zza kanapy przytłumiony głos Ann
- Ale to nie
wybuchnie bo to są- próbowała wytłumaczyć Domcia. Jednak w tym momencie Port
zatkała jej usta
- Csiiiii…. jeżeli
mamy umrzeć to przynajmniej zachowajmy powagę.- rzekła z niesamowitym patosem w
głosie
- Ale.. ale- Domcia
nie zdążyła dokończyć ponieważ oczy wszystkich skierowały się na Nicka, który
chwycił do ręki miotłę i z dużym dystansem próbował otworzyć pudło. Z każdą
chwilą napięcie rosło, atmosfera stawała się coraz gęściejsza. Tak, ktoś się
spierdział. I to tak, że można by pomyśleć, że coś zdechło. Okropny smród, tak
śmierdzi, że aż oczy łzawią. Jednak wracając do całej tej mega akcji- Nick
powoli zaczął odchylać wieko kartonu,nieświadoma powagi sytuacji Sham zbliżyła
się w jego stronę, aby zobaczyć, co znajdzie się w środku. Gdy druga część
opadła na bok, ze środka dobiegł nas dźwięk, nie jakby można się spodziewać
tykającego zegara przytroczonego do bomby lecz… ćwierkanie. Tak ćwierkanie.
- Co to kurwa ma
być?- spytała Sham jednocześnie robiąc ogromne oczy.- Czy to są…?
- MAŁE KURCZAKI?!-
powiedział z niedowierzaniem Nick- Jednak je kupiłyście?! sześć małych pisklaków?!
Sześć małych
pisklaków. Tak, to było w kartonie. Tak, to by wyjaśniało ten smród w domu, bo
ptaszki postanowiły zasrać cały karton... xD
- Jakie
slitaaaasneeeeee! To dla mnie? Zjemy je? Jak, upieczemyna grillu, czy w
piekarniku? – Blacky pedem podleciala, odepchnela Nicka i chwycila za pudelko.
Zlapala jednego kurczaczka i spojrzala mu gleboko w oczy. – Jak ja cie zjem
kotku, co?
Shamvari gapila sie na nia z przerazeniem,
chyba obronca zwierzat sie w niej obudzil, albowiem pospiesznie zabrala pudlo z
kurczakami od Blacky.
- No co ty?! ONE
TEZ MAJA UCZUCIA!
- I KOSZOTWALY KUPE
KASY! – krzyknela zdesperowana Majestic.
- No to co, przecia
dalam wam 600hrs, tak? – stwierdzila oburzona Blacky wciskajac przerazone
zwierze pod pache.
- No to prosta matematyka
droga panno, 600hrs to my dalysmy za jednego. – Domcia wyciagnela jakas
potargana kartke niewiadomo skad, ale ta kartka to chyba byla faktura od pani.
- Jakim cudem ta
stajnia jeszcze wam funkcjonuje, kto normalny daje 600 hrs za kurczaka? – Elvia
dostala ataku histerycznego smiechu, lecz napotkala moje zabojcze spojrzenie i
znow schowala sie za plecy Connora.
- Ekhm... ja wiem,
ze to porywajaca debata i te sprawy... – niesmialo zaczeça Ruska. – no ale...
hmm... jakby to ujac. Glodna jestem?
- WPIERDOILAS MOJE
PIERNIKI, JAK MOZESZ NADAL BYC GLODNA?! – wydarlam sie na nia i juz mialam
rzucic ja kurczakiem, ale Shamvari zabrala je daleko od nas, chyba chce je
zaadopotwac.
No ale co prawda to prawda. Wiec zaczelismy
rozpakowywac i dzielic zarcie. Ciastka, chrupki, widelce, talerze i inne
duperele lataly w powietrzu. Kupilismy z 10 mrozonych pizz (jak to sie odmawia,
tak? xD) i zeby bylo ekonomicznie, wpakowalismy wszystkie na raz do piekarnika,
a co, kryzys mamy! Blacky ze swym kurczakiem pod pacha oraz z Karen jak
wczesniej, zaopiekowaly sie alkoholem i poszly do barku robic drinki, drac sie
na caly regulator, ze: kup dwa, zaplac za trzy. Nagle wpadla do nich Ann i
stwierdzila, ze nikt jej nie bedzie mowil jak ma zyc.
Nagle wpadla do
nich Ann i stwierdzila, ze nikt jej nie bedzie mowil jak ma zyc, wiec chwycila
butelke wódki, wylala troche do zlewu na co Karen prawie zemdlala i wlala
soczku, nastepnie wytrzasnela skads rurki i poszla z Harrym popijac i na zmiane
opychac sie chipsami. Reszta stwierdzila, ze jak Ann moze, to dlaczego one nie,
wiec nici z interesu Blacky i Karen, bo kazdy bral co chcial. Zafira pakowala
sobie zapasy chrupkow pod bluze, a Majestic chodzila ze swoja bagietka i niczym
pan i wladca calego swiata dogladala porzadku. Nagle Marek i Arabia, ktorzy
buszowali w zapomnianych reklamowkach odnalezli kielbaski. Kiebaski? Serio?
Kupowalysmy kielbaski? Kiedy jak? W ktorym sklepie? No dobra, nie wazne, no ale
wszystkim bardzo spodobal sie pomysl na ognisko. Kazdy wiec wzial cos pod pache
(oprocz Blacky i Shamvari, one mogly wziac tylko pod jedna pache, bo w drugiej
mialy kurczaki).
- E, moze i sie nie
znam, ale czym my to rozpalimy? – zapytala sie Podkowa rzucajac w krzaki
reklamowke z czyms.
No coz, wlasnie
mieli nam wyczyscic fontanne, nie bylo w niej owdy, byla okragla i w ogole...
Nick stwierdzil, ze wie gdzie mamy wegiel, ale tak naprawde chyba chcial po
prostu uwolnic sie od tego zwierzynca, a reszta dziewczyn poszla do domu szukac
czegos na opal. Dlugo nie wracaly, wiec zostaly z nami Milka, Damien, Boksi,
Trevor, Zafira, Karim, Majestic, ja i Domcia z Kuba, wiec zaczelysmy lamac
galazki z drzew i nabijac na nie kielbaski. Milka i Boksi nachylaly sie ku
sobie, i cos sobie ambitnie tlumaczyly machajac kijkami na wszystkie strony.
Wreszcie przyszedl Nick z naszym ukoffanym Kaka kazdy niosl po 2 worki wegla.
- No, to gdzie to
ognicho? – zapytal Kaka, Kaka lubil ogniska.
Wszystkie
spojrzalysmy sie na fontanne.
- Ah tak...- jeknal
Nick, ktory chyba sie poddal i juz nie bedzie z nami walczyl.
Wysypali zas wegiel wrzucili papierki, polali
to jakas magiczna substancja (czarna magiaaaa!) i buf !
- Ooooogieeeeeen! –
zafascynowana Ruska wyszla z domu i stanela z otwarta geba gapila sie na
ogien.
Nagle przez drzwi wyleciala Hannah z Ann i
Arabia drac sie jakby szly na bitwe, niosac cos na plecach i wrzucily to do
ognia.
- Zara.. skad wy
to... – zaczelam, ale Majestic mi przerwala.
- KRZESLA, KURWA,
TO SA NASZE KRZESLA!!! - w akcie
desperacji rzucila sie by ratowac nieszczesne drewniane krzesla, byla gotowa
rzucic sie za nimi w ogien, lecz jej ukochany zlapal ja w locie, w ostatniej
chwili. Potem przyszla reszta bandy, a gdy na szczycie schodow pojawila sie
Podkowa, Milka z Boksi rzucily sie ze swymi naostrzonymi kijami w jej kierunku.
Podkowa probowala zrobic unik, lecz wpadla w nasze krzaki, lecz to nie
powstrzymalo rozwscieczonych dziewczyn za skoczenie za nia.
Zaklady trway
dalej, wiec zrezygnowany Szymon wyciagnal z portfela 200hrs i dal Trevorovi i
Damienowi, ktorzy wygladali na niesamowicie z siebie zadowolonych.
- CZY KTOS WIE JAK
ZABIC KURCZAKI?! – krzyknela Blacky.
- MORDERCA! – odpowiedziala jej z drugiego
konca Shamvari.
- Ja wiem! Ja wiem!
Ja wiem! Ja cie naucze! – Ruska wydawala sie byc specjalistka, o tak.
Lecz nie, to
zdecydowanie bylo za duzo na naszej obronczyni zwierzat, Shamvari. Wcisnela
kurczaki na kolana zaskoczonemu Deanowi i z objowym okrzykiem ruszyla w strone
Blacky i Ruski. Blacky nie czekala ani chwili, na leb na szyje, zaczela biegac
wokol fontanny a Shamvari za nia, wykrzykujac grozby, ze to zaraz ona ja
oskubie i upiecze na patyku.
Po 40min, moze nie, wszystko sie uspokoilo. No
ok, czesciowo. Shmavari wygrala bitwe o kurczaka i teraz siedziala z cala
szostka na kolanach i jadla kielbaskie od czasu do czasu rzucajac wsciekle
spojrzenie obrazonej na caly swiat Blacky.
Atmosfera byal sympatyczna, bylo fajnie,
wszyscy chwilowo sie ze soba pogodzili i w ogole, gwiazdki swieca...
- Ahhh... Zjadlabym
pizze... – westchnela Hannah. – Jak myslicie, juz sie zrobily?
Ah no tak... pizza!
Nie, moze nie tak. O ZESZ KURWA MAC PIZZA!
Spanikowany Nick
polecial pedem do domu a za nim reszta stada, no bo jak to tak ominac taka
sensacje! Gdy tylko otworzyl drzi na zewntarz wydostal sie dym i zapach
zjaranej pizzy. Wpadlismy wiec wszyscy do kuchni gdzie z pikearnika wydostawal
sie ogien. Wszyscy wpadli w panike i zmienili zdanie, juz nie chceli patrzec,
wiec zaczeli uciekac. Nick chcial cos zrobic, ale spanikowana Maj zlapala go za
fraki i wyciagnela na zewnatrz. Ja zas biegalam w kolko machajac rekami.
- CO W TAKIEJ
SYTUACJI ROBIA SIMSY?! CO W TAKIEJ SYTUACJI ROBIA SIMSY?! – no tak! Dzwonia na
straz pozarna! Chwycilam wiec za telefon i zaczelam sie drzec. – JARA SIE! JARA
SIE! UMRZEMY WSZYSCY! WSZYSCY UMRZEMY! KONIEC SWIATA, VIRTULANDIA, BLACK POWER
STUD SZYBKO PROSZE, NIE MOGE ZOSTAWIC TOTILASA SAMEGO NA TYM SWIECIE.
Okazalo sie, ze
nikt jednak nie wydostal sie z domu, bo jakis geniusz zamknal drzi na klucz od
srodka i nikt nie wiedzial gdzie te klucze sa.
- UMRZEMY! WSZYSCY
UMRZEEEEMYYYY!!!!!!! JUZ WIDZE CALE MOJE
ZYCIE PRZED OCZAMI!!!!!!!!! MOJE KURCZAKI, OH MOJE BIEDNE KURCZAKI! – darla sie
Shamvari walac glowa w sciane.
Jedynie racjonalnie myslaca osoba w naszej
bancie, ktora byl cyba Rayan Ruski, podszedl do okna i chcial wyjsc. No ale
troche wysoko u nas, po cos sa te schody, wiec chyba spadl i zaczal jeczec tam
na dole. Ruska spanikowana podleciala i tez zaczela panikowac, no bo, ze Rayan
jeczy, i go boli nozia.
- Pfff... faceci,
zlamia sobie paznokcia i juz umieraja. – glosno skomentowala cale to wydarzenie
Zafira a Ruska gdy to uslyszala rzucila jej sie do gardla. W tym dymie i w
ogole.
- Ucieknijmy
wszyscy do szafy! – no tak! Brawo Arabio! Gnielany pomysl!
Poniewaz nasza
szafa u gory jest ogrooomna wszyscy rzucili sie do uczieczki. Pierwsza dotarla
Hannah, otworzyla drzwi i... jebut. Na srodku naszej gigantycznej szafy lezaly
polamane talerze, kubki, smieci...
- No tak, ale o tym
to juz nie pamietalas moja droga? – Milka pocieszajaco poklepala Arabie po
ramieniu.
- Co tam, i tak sie
zmiescimy! – Domcia bez chwili zastanowienia weszla do szafy, schowala sie
miedzy kurtkami. – nie ma mnie, umierajcie sobie sami.
Chcąc nie chcąc Domcia została
przywódcą tego stada. Jednak funkcja ta zdecydowanie odbiegała o tej, którą
widujemy w filmach akcji. Chcąc schować się w szafie nie przewidziała, że cała
reszta grupy postanowi to zrobić. Po chwili została wciśnięta w najgłębszy kąt
szafy, z trampkiem Arabi na twarzy, łokciem Blacky w żebrach i kolanem Ann w d…
w tylnej części ciała.
- Ej no kurwa przesuńcie się ja jestem właścicielką tego domu, ja jestem panią tej stajni, to moja szafa! Chcę żyć, moje konisie na mnie czekają!- ryczała na wszystkich Port, usilnie próbując się wcisnąć jak najgłębiej do szafy.
- Ratunku, duszę się…- jęknęła przygnieciona przez Ruskę Zafira
- O NIE! ONA SIĘ DUSI! TO PRZEZ DYM! CZUJECIE TO?! JA TEŻ SIĘ DUSZĘ!- Zaczęła wrzeszczeć Milka, która była stosunkowo najpłycej i miała najmniejszy wkład w tworzenie tego żywego tetrisa. No, ale zadziałała psychologia tłumu. Jak ekipa usłyszała, że jedna z osób się dusi, to nagle wszystkim zrobiło się słabo, duszno i generalnie widzieli długaśny tunel.
- Żegnaj okrutny świecie! Kocham was wszystkich! Kocham moje kurczaki!- Zaczęła jąkać Sham. Trevor z Markiem jąkali, że jak to, że miały być zakłady, że miało być śmiesznie i ze oni w sumie nie chcą uierać, bo są tacy przystojni i całe życie przed nimi. Aby się ratować i zrobić więcej miejsca, Boksi wpadła na genialny pomysł (no wczas geniuszu) wyrzucenia z szafy tych wszystkich worków ze śmieciami, które zawadzały. Oczywiście wyrzuciła je przez schody na dół, prosto w kierunku kuchni, z której ulatniało się coraz więcej dymu. Jednak ten noblowski niemalże pomysł spowodował, że cała ekipa zmieściła się co szafy i zatrzasnęła z niej drzwi. Kiedy wszyscy siedzieli w napięciu mamrotając sobie modlitwy, przekleństwa i opowiadając o tym, jak piękne życie by ich czekało, gdyby nie zbliżająca się śmierć w płomieniach, kiedy to nagle Kuba zaczął szaleńczo chichotać.
-Ej wiecie co? huehue tak sobie pomyślałem huehuehue, że jak zginiemy w płomieniach wywołanych przez pizze to na bank dostaniemy nominację do nagrody Darwina (dla niekumatych: corocznie przyznawane w wyniku głosowania w internecie "nagrody". Mają one wyłącznie charakter symboliczny i nasycone są czarnym humorem, a nazwane są nazwiskiem twórcy teorii ewolucji - Charlesa Darwina, by upamiętnić osoby, które przyczyniły się do przetrwania naszego gatunku w długiej skali czasowej, eliminując swoje geny z puli genów ludzkości w nadzwyczaj idiotyczny sposób. Innymi słowy, warunkiem nominacji do "nagrody" jest bezdzietna śmierć kandydata w wyniku jego własnej głupoty lub okaleczenie się pozbawiające możliwości reprodukcji.). Będziemy sławni! Będziemy…- nie dokończył, ponieważ z pomiędzy plątaniny nóg, rąk, włosów i głów wyłoniła się noga Domci, która z impetem przyrżnęła chłopakowi w twarz, prawdopodobnie pozbawiając go przytomności. Ciężko stwierdzić, bo ciemność i ścisk w naszej szafie nie pozwalał na nic. Nagle Ruska zaczęła uciszać wszystkich głośnym „szyyyyyyyyy”
- Ej słyszycie to?- rzeczywiście, dało się słyszeć odgłos ciężkich kroków na schodach.
- To śmierć! To śmierć idzie po nas! Nie chcę umierać!- Zaczęła drzeć się Karen. W tym momencie drzwi otwarły się na oścież sprawiając, że cała dotychczas na maksa ściśnięta ekipa zaczęła wylewać się z szafy…
*15 MINUT WCZEŚNIEJ PRZED DOMEM*
Stałam totalnie zdyszana opierając się o własne kolana. Obok mnie na ziemi siedział Nick, który próbował jako tako poprawić bluzę, którą niechcący mu porwałam wyciągając go na zewnątrz. Po chwili dał za wygraną. Ja sama obróciłam się i z totalną paniką w oczach spojrzałam na nasz dom, z którego przez każdy otwór ulatniał się dym. W kuchni robiło się coraz jaśniej od płomieni.
- Maj musimy coś zrobić, musimy…
- Ratować moje skarby! Nick! Tam są moje nowe bryczesy startowe! I Fraczek! I laptop! I. i. i…- nie mogłam dokończyć ponieważ dostałam strzała z liścia w tył głowy.
- Kochanie, czy ty masz jakiekolwiek uczucia? W środku została masa gości!
- Aaaa masz rację! Ich też trzeba ratować!- Podjęłam temat. Dziarsko ruszyłam w kierunku domu z myślą wyważenia drzwi. Jednak w tym momencie otwarło się okno salonu z którego wyleciał Rayan… Chwilę później było słychać głośne „Jebut” i chłopak z jękiem wylądował w rabatce z kwiatami. Fakt ten spowodował, że zatrzymałam się w miejscu jak wryta. Odwróciłam się aby zobaczyć reakcję Nicka- jego mina w stylu „no to są chyba żarty kurwa” wyraźnie malowała się na jego zmęczonej już twarzy.
- Ej no kurwa przesuńcie się ja jestem właścicielką tego domu, ja jestem panią tej stajni, to moja szafa! Chcę żyć, moje konisie na mnie czekają!- ryczała na wszystkich Port, usilnie próbując się wcisnąć jak najgłębiej do szafy.
- Ratunku, duszę się…- jęknęła przygnieciona przez Ruskę Zafira
- O NIE! ONA SIĘ DUSI! TO PRZEZ DYM! CZUJECIE TO?! JA TEŻ SIĘ DUSZĘ!- Zaczęła wrzeszczeć Milka, która była stosunkowo najpłycej i miała najmniejszy wkład w tworzenie tego żywego tetrisa. No, ale zadziałała psychologia tłumu. Jak ekipa usłyszała, że jedna z osób się dusi, to nagle wszystkim zrobiło się słabo, duszno i generalnie widzieli długaśny tunel.
- Żegnaj okrutny świecie! Kocham was wszystkich! Kocham moje kurczaki!- Zaczęła jąkać Sham. Trevor z Markiem jąkali, że jak to, że miały być zakłady, że miało być śmiesznie i ze oni w sumie nie chcą uierać, bo są tacy przystojni i całe życie przed nimi. Aby się ratować i zrobić więcej miejsca, Boksi wpadła na genialny pomysł (no wczas geniuszu) wyrzucenia z szafy tych wszystkich worków ze śmieciami, które zawadzały. Oczywiście wyrzuciła je przez schody na dół, prosto w kierunku kuchni, z której ulatniało się coraz więcej dymu. Jednak ten noblowski niemalże pomysł spowodował, że cała ekipa zmieściła się co szafy i zatrzasnęła z niej drzwi. Kiedy wszyscy siedzieli w napięciu mamrotając sobie modlitwy, przekleństwa i opowiadając o tym, jak piękne życie by ich czekało, gdyby nie zbliżająca się śmierć w płomieniach, kiedy to nagle Kuba zaczął szaleńczo chichotać.
-Ej wiecie co? huehue tak sobie pomyślałem huehuehue, że jak zginiemy w płomieniach wywołanych przez pizze to na bank dostaniemy nominację do nagrody Darwina (dla niekumatych: corocznie przyznawane w wyniku głosowania w internecie "nagrody". Mają one wyłącznie charakter symboliczny i nasycone są czarnym humorem, a nazwane są nazwiskiem twórcy teorii ewolucji - Charlesa Darwina, by upamiętnić osoby, które przyczyniły się do przetrwania naszego gatunku w długiej skali czasowej, eliminując swoje geny z puli genów ludzkości w nadzwyczaj idiotyczny sposób. Innymi słowy, warunkiem nominacji do "nagrody" jest bezdzietna śmierć kandydata w wyniku jego własnej głupoty lub okaleczenie się pozbawiające możliwości reprodukcji.). Będziemy sławni! Będziemy…- nie dokończył, ponieważ z pomiędzy plątaniny nóg, rąk, włosów i głów wyłoniła się noga Domci, która z impetem przyrżnęła chłopakowi w twarz, prawdopodobnie pozbawiając go przytomności. Ciężko stwierdzić, bo ciemność i ścisk w naszej szafie nie pozwalał na nic. Nagle Ruska zaczęła uciszać wszystkich głośnym „szyyyyyyyyy”
- Ej słyszycie to?- rzeczywiście, dało się słyszeć odgłos ciężkich kroków na schodach.
- To śmierć! To śmierć idzie po nas! Nie chcę umierać!- Zaczęła drzeć się Karen. W tym momencie drzwi otwarły się na oścież sprawiając, że cała dotychczas na maksa ściśnięta ekipa zaczęła wylewać się z szafy…
*15 MINUT WCZEŚNIEJ PRZED DOMEM*
Stałam totalnie zdyszana opierając się o własne kolana. Obok mnie na ziemi siedział Nick, który próbował jako tako poprawić bluzę, którą niechcący mu porwałam wyciągając go na zewnątrz. Po chwili dał za wygraną. Ja sama obróciłam się i z totalną paniką w oczach spojrzałam na nasz dom, z którego przez każdy otwór ulatniał się dym. W kuchni robiło się coraz jaśniej od płomieni.
- Maj musimy coś zrobić, musimy…
- Ratować moje skarby! Nick! Tam są moje nowe bryczesy startowe! I Fraczek! I laptop! I. i. i…- nie mogłam dokończyć ponieważ dostałam strzała z liścia w tył głowy.
- Kochanie, czy ty masz jakiekolwiek uczucia? W środku została masa gości!
- Aaaa masz rację! Ich też trzeba ratować!- Podjęłam temat. Dziarsko ruszyłam w kierunku domu z myślą wyważenia drzwi. Jednak w tym momencie otwarło się okno salonu z którego wyleciał Rayan… Chwilę później było słychać głośne „Jebut” i chłopak z jękiem wylądował w rabatce z kwiatami. Fakt ten spowodował, że zatrzymałam się w miejscu jak wryta. Odwróciłam się aby zobaczyć reakcję Nicka- jego mina w stylu „no to są chyba żarty kurwa” wyraźnie malowała się na jego zmęczonej już twarzy.
Jest to impreza niekompletna
albowiem brak weny
i te sprawy
I chyba pobilysmy rekord na najdluzsze czekanie, czy jeszcze nie xD?
Ale chyba ktos jeszcze pamieta, ze takowa miala miejsce ? :D
Swoja droga wrzucamy part I, bo potem byloby pewnie tak cholernie dlugie, ze nikt by nie przeczytal.
Mamy nadzieje, ze sie Wam podoba i ze z niecierpliwoscia bedziecie czekalmy na czesc II!
Zapraszam do glosowania na najlepsze konie w CA!
OdpowiedzUsuńhttp://classical-arabians.weebly.com/classical-arabians/glosowanie-na-najlepsze-konie-w-ca
Warto było czekać! :D
OdpowiedzUsuńDawać mi tu drugą część!!!!
Macie realizację oferty ;)
OdpowiedzUsuńhttp://homesteadstud.blogspot.com/
Ahahahah zgon zaliczyłam czytając to, a to dopiero początek XD.
OdpowiedzUsuń/Domcia